Religia zawsze odgrywała niepoślednią rolę polityczną. Jej wpływ na politykę znamy dobrze z własnej historii, a także obcej. W 380 r.n.e. cesarz rzymski Teodozjusz wydał edykt tesaloński, który ustanawiał chrześcijaństwo nicejskie religią państwową Cesarstwa Rzymskiego. Wiele sekt chrześcijańskich zostało zdelegalizowanych jako heretyckie, a ich dobra zostały przejęte (skonfiskowane) przez państwo. Teodozjusz dostrzegł rolę polityczną oficjalnej religii swojego imperium – na wszelki wypadek ustanowił siebie przywódcą nowego Kościoła.
Mieszko I miał powody, aby chrześcijaństwo przyjąć z Czech, a nie z Niemiec. Dynastia Jagiellonów nie pojawiłaby się na tronie polsko-litewskim, gdyby nie chrzest Litwy. Być może Władysław Waza (późniejszy Władysław IV) zostałby carem Rosji, gdyby przyjął prawosławie, jak chciała część bojarów. Henryk IV Burbon początkowo wyznawał hugentyzm, ale w 1593 r. oficjalnie zadeklarował przejście na katolicyzm, wygłaszając słynne zdanie: „Paryż wart jest mszy”. Zmiana denominacji religijnej sprawiła, że większość francuskich arcybiskupów i biskupów poparła jego kandydaturę na króla Francji i 27 lutego 1594 został koronowany w katedrze w Chartres.
Bolesław Bierut zakończył swoją prezydencką przysięgę w 1947 r. słowami „Tak mi dopomóż Bóg”. Wprawdzie przewidywał to protokół, ale szło też o niedrażnienie katolików. W 1956 prymas Wyszyński poparł Władysława Gomółkę, uważając, że to mniejsze zło. W 1988 r. była już parafowana deklaracja rządu i Kościoła katolickiego o wzajemnych stosunkach. Po zmianach w 1989 strona kościelna zerwała ten układ, uznając, że w nowych warunkach politycznych otrzyma znacznie większe przywileje, co też się stało.